2013/10/31

Rozdział 11




Staruszek podszedł do nas z uśmiechem na ustach a w jego oczach migotały radosne ogniki. Wyciągnął ramiona w stronę Konohamaru, chcąc mocno go objąć, wtedy się odezwałam:
                -To mój brat. – Moje słowa spowodowały, iż mężczyzna spojrzał na mnie przelotnie.
                -To nie twój brat. – powiedział rzeczowo, po czym spojrzał na mnie współczująco. Chciałam odwrócić wzrok.
                -Ale… - Chciałam bronić swoich racji. Nieznajomy  cicho westchnął, prostując się nieznacznie.
                -Nazywasz się Konoharamu  Sarutobi. – odezwał się, zwracając bezpośrednio do  chłopca. – Jesteś synem mojego syna. – zamilkł na moment. – Jestem bardzo szczęśliwy, że w końcu Cię odnalazłem.  
                Każde jego słowo raniło mnie i to bardzo. Chciałam aby przestał, lecz z mego gardła nie wydobył się żaden dźwięk, gdy oczy staruszka patrzyły na mnie łagodnie. Niemal zatonęłam w jego kojącym spojrzeniu, które mówiło więcej niż powinno. Nagle w głębi serca zrozumiałam, że to prawda, że to co powiedział to najprawdziwsza prawda! Poczułam jak oczy zachodzą mi mgłą i za wszelką cenę nie chciałam się popłakać, nie tu nie przy Konohamaru. Cicho westchnęłam i nagle uświadomiłam sobie, że brązowowłosy obserwuje mnie bacznie. Uśmiechnęłam się lekko, sama nie wiedząc skąd miałam siłę, aby to zrobić.
                -Sakura… -  wyszeptał.
                -Jest ok. – powiedziałam choć wcale tak nie było.
Czarnooki spojrzał w bok, przygryzając lekko wargę, był trochę zdenerwowany. Po czym spojrzał na mnie, oczyma pełnymi nadziei.
                -Czy mógłbym pojechać z dziadkiem?
                Byłam zaskoczona jego pytaniem. Moje wargi zdrętwiały i przez chwilę biłam się z myślami jak postąpić. Jednak nie mogłam być tak egoistyczna i zabronić Konohamaru w poznaniu swej prawdziwej rodziny. Ostatnie słowa mnie zabolały.
                -Tak.
                Chłopak uśmiechnął się szczęśliwy po czym uścisnął mnie mocno, rzucając krótkie: „Dzięki”  i pognał na staruszkiem, który stał przy otwartych drzwiach samochodu. Konohamaru wsiadł do auta a jego bujna, brązowa czupryna zniknęła w środku pojazdu. Sarutobi wszedł za nim, posyłając mi ostatnie nieme spojrzenie. Po chwili odjechali a brama zamknęła się za nimi z trzaskiem.


                Żwir cicho chrzęścił pod moimi stopami, gdy kroczyłam szybko chodnikiem. Chciałam znaleźć się jak najszybciej w domu, z dala od ludzkich spojrzeń. Przygryzłam wargę, spoglądając w czubki własnych butów. Przystanęłam na chwilę, po czym przeszłam przez jezdnię, nie oglądając się za siebie. Po kilku minutach znalazłam się w domu. Przywitał mnie dziwny zapach perfum zmieszany z fetorem zaduszelizny. Zdziwiona patrzyłam na Kiruje, która siedziała na krześle popijając sobie herbatę. Widząc mnie uśmiechnęła się przepraszająco, po czym gestem ręki nakazała mi usiąść, tak więc tak zrobiłam. Dziwnie się czuła po wydarzeniach tego dnia, zobaczyć kobietę. Rudowłosa dopiła napój i odstawiła kubek na stół.
                -Nie gniewasz się, że się poczęstowałam?
                -Nie. – Uśmiechnęłam się blado.
                -Co cię sprowadza? – spytałam, zastanawiając się czego może chcieć niebieskooki.
                Odchyliła się niedbale na krześle i gestem, wskazała na torby leżące w kuchni. Spojrzałam zdziwiona na pakunki, zaraz sobie przypominając o rozmowie z Tobi’m. Domyśliłam się za nim Kiruja podsunęła mi pod nos kartkę papieru.
                -Będziesz mieszka w internacie, więc dom nie będzie  Ci potrzebny, po za tym. – rozejrzała się dookoła. – Ten  budynek to ruina, zapewne za rok byłby tylko stertą gruzu. – oznajmiła uśmiechając się pokrzepiająco. Kiwnęłam głową czytając dokument. Mogę spokojnie przeprowadzić się do osobnego pokoju, który już na mnie czeka. „Cudownie” – pomyślałam.
                -Zbieram się. Muszę jeszcze zrobić kilka rzeczy.  Ekipa zabierze wszystko za tydzień, więc nie musisz się spieszyć z przeprowadzką. – odparła kobieta, wstając z krzesła. – A gdzie Konohamaru? – spytała. Nie odpowiedziałam. Odłożyłam papier i spojrzałam na Kiruje.
                -Mam do ciebie prośbę. – odparłam, czując jak w gardle rośnie mi gulda. Rudowłosa spojrzała na mnie lekko zaskoczona.
                -Tak?
                -Podwiozłaś byś mnie gdzieś?
                -Jasne.


                Było zimno i chciałam wrócić do domu. Stąpałam lekko na wysadzanym brukiem chodniku, który ciągnął się aż do bramy. Westchnęłam cicho i rozejrzałam się wokół. Zewsząd otaczał mnie czarny las granitowych nagrobków. Czułam się samotna w tym miejscu. Szłam dalej niezrażona nienaturalną ciszą i brakiem ludzi, którzy powinni przechadzać się po tym miejscu. Z nieskrywaną radością zauważyłam tak dobrze mi znany grób, obrośnięty kilkoma kępami kwiatów. Zatrzymałam się i przeczesałam dłonią włosy. Patrzyłam na białe literki, które wyryte zostały na kamiennej tablicy.

Asao Haruno
Hayane Haruno

                Czytałam i czytałam dostrzegając  coraz to nowe detale pisma, które wyrył fachowiec. Był to zapewne mężczyzna, który powoli i starannie wypisywał kolejne litery, nadając im odpowiedni kształt i charakter. Przymykam oczy i marszczę brwi. Potrząsam głową.
                -Co ja sobie myślałam?! – krzyczę upadając na kolana i łapiąc się za głową. Mój spokój wyparował, pozostawiając po sobie tylko uczucie dołującej pustki i bezradności. Tępo wpatruje się w grób. – Dlaczego, dlaczego...- jęczę. Nie wiem do kogo kieruje te słowa. Do rodziców, którzy umarli dawno temu? Bardzo możliwe. - ... dlaczego mnie okłamaliście? – Obok mnie przeszła para staruszków, która spojrzała na mnie badawczo i z pewnym lękiem. Zapewne myślą, że jestem obłąkana. Nie zrażona ich zdegustowanymi spojrzeniami, ciągnęłam dalej:. – Kim ja jestem? Jeśli Konohamaru to nie mój brat, to całkiem możliwe, że nie jesteśmy rodzeństwie.  Nie na pewno nie jesteśmy spokrewnieni. A może nie jestem nawet waszą córką? – To stwierdzenie wywołało u mnie kolejny napad złości i bezsilności. Chciało mi się wyć i płakać jednocześnie.– To znaczy, że co?  Porwaliście mnie wraz z Sarutobi’m? Byliście psychopatami?! – krzyknęłam, lecz zaraz pożałowałam tych słów. Było mi głupio. Usiadłam na trawie i spoglądałam w nagrobek. Podbródek oparłam o wystające kolana.  – Proszę powiedzcie mi.... – Złość uleciała, pozostało tylko słabe poczucie zrozumienia. – Milczycie... nie lubię tego. - Nie wiem ile tak trwałam w tej pozycji, dopóki nie poczułam dotyku czyjeś dłoni na ramieniu. Wzdrygnęłam się, nie ze strachu tylko z zimna.
                -Nic  ci nie jest?
                Nade mną pochylała się staruszka a tuż obok niej sterczał jej mąż. Patrzyli na mnie z politowaniem. Nie odpowiedziałam, tylko rozejrzałam się wokół. Ściemniało i zapewne było już późno. Spojrzałam na parę orzechowych oczu, które patrzyły na mnie z troską.
                -Może ci pomóc?
                Tym pytaniem rozwiała moje wątpliwości co do ich zamiarów. Wstałam jak oparzona i bez słowa pognałam przed siebie. Za swoimi plecami, słyszałam głosy staruszków. Nie zamierzałam się jednak zatrzymać. Co to, to nie! Wypadłam przez bramę, o którą o mało co się nie zderzyłam i pobiegłam ulicą. Zatrzymałam się za rogiem, z dala o tej zwariowanej pary, która zapewne myślała, że to mi potrzebny jest psychiatra  albo kaftan bezpieczeństwa. Oparłam się o brunatną ścianę budynku i po zaczerpnięciu kilku głębokich oddechów, w końcu się uspokoiłam. Ponowiłam swą wędrówkę prosto do domu.


                Nie  minęło półgodzina, gdy lunął deszcz. Ciężkie krople uderzały o chodnik, z charakterystycznym dźwiękiem.

Plusk, plusk, plusk.

                Szłam  szybko, na tyle ile pozwalały mi zbolałe nogi a już i tak byłam przemoknięta do suchej nitki. Westchnęłam, gdy jedna, zabłąkana kropla deszczu spłynęłam mi wzdłuż kręgosłupa. „Będę chora” – pomyślałam, maszerując żwawo, przez opustoszałe uliczki miasta. Wcale mi się nie podobało to, że tylko ja tak zmokłam. I to, że byłam na tyle głupia wybierając się na cmentarz położony, aż pięć kilometrów od miejsca mojego zamieszkania. Mokre włosy przykleiły mi się do twarzy, powodując, że nie wyraźnie widziałam drogę. Przystanęłam i jednym ruchem odgarnęłam je niedbale.  Usłyszałam pisk opon i poczułam swąd palonej gumy. Niezbyt przyjemny zapach. Czarne BMW zatrzymało się przy krawężniku tuż obok mnie. Spojrzałam przez zaciemnione szyby auta, lecz nie dostrzegłam kierowcy. Żaden z moich znajomych nie jeździ Takim samochodem. Wpatrywałam się otępiała w auta, nie wiedząc, co dalej począć. Nagle  szyba opuściła się a moim oczom ukazała się twarz długowłosego bruneta, które bez emocji taksował mnie spojrzeniem. Cóż. Byłam zaskoczona.
                -Wsiadaj. – oznajmił i otworzył drzwi  maszyny, zapraszając tym samym do środku.
                Wahałam się, ale tylko przez chwilę. Niepewnie wsunęłam się na siedzenie i zatrzasnęłam drzwiczki.  Itachi płynnie ruszył z miejsca, wpychając się między rząd pędzących aut.  Milczeliśmy. Starałam się poprawić mokre włosy, które ważyły co najmniej więcej niż przedtem. Po chwili stwierdziła, że to nie ma sensu. Jestem i tak już mokra, więc nic nie wskóram.  Oparłam się wygodniej na siedzeniu i wsłuchałam się w muzykę lecąca z radia. Spoglądałam przez okno na strugi deszczu sunące po szkle. Lekko zadrżałam. Brunet spojrzał na mnie przelotnie, podkręcając ogrzewanie.
                -Dziękuję. – wyszeptałam. Kiwa głową, trochę zamyślony.
                -Musiała być to pilna sprawa, że postanowiłaś wyjść w taką pogodę. – rzekł, wpatrując się w krajobraz przed nami.
                Nie odpowiedziałam i nie zamierzałam mu niczego mówić. Byłam mu wdzięczna, że zabrał mnie, lecz nie musiałam mu niczego wyjaśniać.
                -Poszłam na spacer. – wyjaśniłam.
                Już więcej nic nie powiedział.  Minęło może z pięć minut, gdy stanął pod moim domem. Patrzyłam na zaniedbany budynek, który aż się prosił o zbudzenie. Spojrzałam przelotnie w stronę Uchihy. Siedział spokojnie, wpatrując się w kierownicę. Uśmiechnęłam się sztucznie.
                -Dzięki raz jeszcze.
Wyszłam za nim usłyszałam odpowiedź. Z chwilą zamknięcia drzwi, samochód ruszył i mknął po czarnym asfalcie prosto przed siebie. Patrzyłam na oddalający się pojazd. Kropiło. Deszcz już mi nie przeszkadzał, lecz zastanawiało mnie jedno: Skąd wiedział, gdzie mieszkam?


*
Nie powiem, że jestem zadowolona z tego rozdziału bo nie jestem. Ogólnie wcale nie podoba mi się ta historia od początku.  Nie wyszło tak jak chciałam. 

3 komentarze:

  1. Nie rozumiem dlaczego jesteś niezadowolona z tego rozdziału. Był świetny przecież. Mimo, że smutny z powodu Konohamaru. Saki ma lekką załamkę... Ale na smaczek przybył Itacz! Hie hie ;D Ale faktycznie skąd wiedział gdzie mieszka ;p
    Serio rozdział bardzo mi się podobał :)
    Juuki/Malina

    OdpowiedzUsuń
  2. ja się zgadzam z poprzedniczką. Dlaczego nie jesteś zadowolona? mnie się bardzo spodobał, tak jak reszta. Biedna Saki... Jak dla mnie pisz dalej, zawsze ci powiem prawdę. Czekam na dalszy ciąg wydarzeń.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny blog. Bardzo mnie zaciekawił i nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Szkoda mi Sakury nowa szkoła, ludzie i w dodatku opuszcza ją brat. Czekam niecierpliwie na nexta i życzę Ci dużo weny.
    Yae

    OdpowiedzUsuń