2014/07/18

Rozdział 16



                Biegnę. Ciężkie krople deszczu padają mi na twarz. Jestem mokra. Włosy przyklejone do policzków. Biegnę. Wpadam w kałużę. Woda strzela niczym fontanna. Czuje wilgoć w skarpetkach lecz nadal biegnę. Nagle przede mną wyłania się postać Konohamaru. Ma zaciętą minę a oczy pozbawione blasku. Zaciska usta i krzyczy:
                -Nienawidzę Cię! – patrzy na mnie. – Brzydzę się tobą. – dodaje ciszej  i odwraca głowę. Wyciągam rękę w jego kierunku. Łapię go za ramie i zmuszam  by popatrzył na mnie. Krzyk zamiera mi w gardle. Mojego brata nie ma a pojawia się Madara. Uśmiecha się szeroko a oczu  świecą mu szkarłatem.
                -Już za późno, za późno... – powtarza mężczyzna. Krzyczę.



                Budzę się gwałtownie ze snu. Ciężko oddycham i walczę ze łzami, które płyną mi po policzkach. To sen. To sen. Powtarzam. Nie pomaga. Jestem roztrzęsiona. Patrzę w okno. Jest ciemno. Księżyc świeci na niebie. Powoli się uspokajam. Kładę się na łóżku.  Jestem zmęczona a poduszka jest miękka niczym puch. Jednak nie zasypiam. Leże tak do rana.



                Idę wąską uliczką, która ma mnie doprowadzić do dzielnicy Kyou. Wychodzę i stroję na skrzyżowaniu. Patrzę w prawo a potem w lewo. Jednak w prawo. Kolejna uliczka, jeszcze jeden zakręt. Jest strasznie daleko. W końcu jestem. Patrzę na  rząd domów po obu stronach ulicy. Nie spodziewałam się tego, lecz wiem, gdzie zmierzam. Szukam domu z ogródkiem. Idę powoli i rozglądam się. Budowle są wykonane staromodnie, żadnego nowoczesnego budownictwa. Nic. I to jest piękne. Przystaję i patrzę na kartkę, na której mam adres. Zgadza się. Przełykam ślinę i wchodzę. Furtka cicho skrzypi.  Idę brukowaną dróżką aż do samych drzwi. Pukam i czekam.  Drgam, gdy drzwi otwierają się. Serce bije mi mocniej. W progu stoi Itachi. Nie wygląda za zdziwionego moją osobą. Odwracam wzrok.
                -Czy jest Madara? – pytam i nie patrzę w jego oczy. Kiwa głową i wpuszcza mnie do środka.  Prowadzi mnie przez przedsionek prosto do kuchni.  Zauważam dyrektora, Tobi’ego a także Sasuke. Nie spodziewałam się, że wszyscy tu będą. Jedzą śniadanie. Jest dopiero ósma, trochę się pospieszyłam. Madara mnie dostrzega. Nie wygląda na zaskoczonego.
                -Wiesz, która godzina? – pyta i upija łyk soku. Zauważam owsiankę, którą nie zjadł. Uchiha wygląda na nie wyspanego. Pewnie miał zły sen.
                -Musimy porozmawiać. – Ignoruje jego wcześniejsze pytanie.  Miesza w owsiance a na jego twarz wkradł się grymas niezadowolenia.
                -Powiedziałem ci wszystko co miałem a teraz przychodzisz tu i żądasz rozmowy?- Nie podnosi wzroku.  Nie spodziewałam się, że będzie tak oporny.
                -Tak. – Patrzy na mnie a jego oczy są czarne jak otchłań.
                -Hm... – Reszta milczy zajęta śniadaniem.  Muszę ciągnąć dalej rozmowę.
                -Co mogę zrobić by wrócić? – pytam cicho.
                -Co możesz zrobić? – Brunet pyta sam siebie i miesza owsiankę łyżką. – Cóż. Miałaś szansę ale... - Wzdycha.  – Las Śmierci był dla was testem, który przenosi was na inny poziom. –Nie rozumiem tego co mówi. – W naszym świecie obowiązują pewne...rangi. Jest uczeń akademii ninja, chunin, junin...Wszyscy, którzy ukończyli test są chuninami a ty?..Cóż. Tak naprawdę powinnaś chodzić do jednej klasy z bratem ale zważywszy na twój wiek postanowiłem cię awansować...ale nic z tego nie wyszło. – mówi i patrzy na talerz. –Możesz wrócić. – Odetchnęłam z ulgą. Mam szanse. – Ale... już nie będziesz uczęszczać z rówieśnikami niestety...Za rok  odbędzie się test i będziesz mogła wtedy przenieś się na wyższy poziom, jeśli zdasz.  Będziesz musiała się sama przygotować do próby bo nikt ci w tym nie pomoże...nawet nie musisz chodzić do szkoły. Dla jednej osoby nie będę organizować zajęć. – Mam mętlik w głowie. Jestem rozczarowana. – To wszystko. Do widzenia. – Wiem, że to koniec kazania. Przygryzam lekko wargę i kiwam głową. Odwracam się i żegnam się. Itachi odprowadza mnie do drzwi.  Czuje się źle. Mam szanse jednak nie mogę wrócić. To jest nie fair. Jednak... Wychodzę za próg. Chłopak milczy. Pewnie mnie nienawidzi.
                -Przepraszam. - mówię i znikam za furtką. Czuję, że brunet się uśmiecha.

                Jestem zła a także smutna. Idę  i patrzę we własne buty.  Cicho wzdycham. Czeka mnie ciężki dzień. Podnoszę głowę. Lecz nie poddam się i jestem gotowa walczyć. Uśmiecham się lekko.

                Następnego dnia idę do szkoły zabrać swoje rzeczy. Stoję przy szafce i wyjmuje ciężkie książki i pakuje do torby. Czuje ciężar na sercu.  Patrzę w głąb korytarza i nie wiem czym się kieruje. Idę prosto do gabinetu pielęgniarki. Pukam i wchodzę do pomieszczenia. Tsunade siedzi na krześle i przegląda dokumenty.
                -Sakura? Co cię tu sprowadza? – pyta. Otwieram usta lecz nie wiem co powiedzieć. Szybko je zamykam.  Stoję przez chwilę w milczeniu. – Ja... chciałam podziękować  za opiekę... – Głupio to zabrzmiało. Blondynka cicho wzdycha.
                -Może usiądziesz? – proponuje. Kiwam głową i siadam na drugim krześle. – Widzę, że masz problem.
                -No tak.. – Widocznie już wszyscy o tym wiedzą.
                -Mogłabym ci pomóc. – Podnoszę wzrok i patrzę na bursztynooką. – Jestem medic-ninja i przydałby mi się pomoc. Nauczyłabym cię technik leczenia. -  „Technik” – jak to dziwnie brzmi. – A za rok bez problemu  zdasz. – Nasuwa mi się wiele pytań. Pojawia się idealne rozwiązanie ale czy ja tego chce?
                -Ale ja chyba...
                -Myślę, że się nadajesz. Po za tym, czy to nie twoje marzenie? – pyta z uśmiechem. Patrzę na nią zdziwiona. Nigdy nikomu o tym nie mówiłam bo to trochę głupie... takie niewinne marzenie. – To jak zgadzasz się?
                -Tak. - Uśmiecham się. I wiem, że dobrze wybrałam. Po chwili wychodzę i  udaje się do internatu. Nagle zatrzymuje się i patrzę na budynek obok. Postanawiam tam iść.


Zauważam go za nim on widzi mnie.  Jest z przyjaciółmi.
                -Konohamaru? – pytam. Patrzy w moją stronę. Nie mogę nic wyczytać z jego oczu. – Możemy porozmawiać? – Kiwa głową choć niechętnie.
                -To my zobaczymy się później. -  mówi Moegi i wraz z kolegę odchodzą. Stoimy, wpatrzeni w siebie. Muszę zacząć, jednak nie wiem co powiedzieć.
                -Przepraszam. – Mój brat patrzy na mnie. – Przepraszam, że tak powiedziałam. Ja....to było dla mnie ciężkie. Wiem, że nie powinnam tak mówić. Przepraszam. – Milczymy. Brązowowłosy nie mówi nic. I boję się, że już więcej nic nie powie. Czuje jak gulda rośnie mi w gardle. Czarnooki uśmiecha się lekko.
                -Spoko. – I robi coś czego się nie spodziewam. Podbiega i przytula się do mnie, na jedną, krótką chwilę, wystarczającą. Patrzy na mnie. – Jesteśmy rodzeństwem i powinniśmy się trzymać razem. – Przeczesuje mu dłonią włosy. Jestem szczęśliwa, że uważa mnie za swoją siostrę.
                -Pewnie. –uśmiecham się. – Muszę lecieć, mam lekcję, ale zobaczymy się później?
                -Tak.  – Oddala się i znika za rogiem.


                Uśmiecham się i idę w stronę internatu. Pierwszy raz od bardzo dawna jestem szczęśliwa i to naprawdę. Może nie będzie tak źle. Może się wszystko ułoży. Może spełnię marzenia.

*
Rozdział krótki. Możliwe, że za kilka dni pojawi się kolejny rozdział. Pozdrawiam.

1 komentarz:

  1. Nareszcie Sakura wzięła się w garść :) zapraszam do mnie: http://moresensethanyesterday.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń